czwartek, 4 lipca 2013

Recenzja: NARS Bronzing Powder Laguna





Jako że Monika wytoczyła dwa potężne działa w postaci recenzji Chanel Les Beiges Poudre i Shimmer Brick Bobby Brown, ja nie pozostaję dłużna i przedstawiam Wam klasykę gatunku i zdobywcę wielu nagród kosmetycznych: NARS Bronzing Powder w kolorze Laguna. Dostępność i znajomość marki w Polsce jest dość ograniczona. Pojedyncze egzemplarze można znaleźć na allegro, ale cena skutecznie odstrasza. Na potrzeby tego wpisu zrobiłam mały wywiad środowiskowy wśród koleżanek o umiarkowanym zainteresowaniu kosmetykami i żadna z nich nigdy nie słyszała o Narsie.


Krótko o samej marce: NARS narodził się z fascynacji założyciela Francois Nars'a do koloru, czystości i struktury. Marka została wprowadzona na rynek w 1994 roku w postaci 12 mocno napigmentowanych szminek. Odważne kolory, bogata konsystencja i nowoczesny, surowy design sprawiły, że marka szybko urosła do rangi kultowej. Już same nazwy produktów zwracają uwagę. Obok różów "Orgasm", "Deep throat", błyszczyków "Striptease" czy kredki "Sex Machine" nie można przejść obojętnie (ja zresztą obok żadnych kosmetyków nie przechodzę obojętnie, ale to już zupełnie inna kwestia).


Źródło: Pinterest


Żródło: Pinterest




Jak odkryłam Narsa? Wpisując w google hasła "the best bronzer", "the best blush", "the best foundation" ZAWSZE znajdziemy odwołanie do NARSA. Pojawia się w czołówce właściwie każdego rankingu Vogue, Instyle czy Harper's Bazaar. Nie było wyjścia. Musiał być mój. Markę kwalifikuje się jako wysoko-półkową. Za bronzer zapłacimy około $36. Przeliczając na złotówki koszt podobny do Hoola Benefitu (145 zł), a efekt o niebo lepszy. Wypróbowałam już chyba z 7 różnych bronzerów i zawsze ta sama historia: albo zbyt pomarańczowy, albo zbyt czerwony. Po pierwszym muśnięciu Laguną wiedziałam, że to na nią czekałam całe swoje życie. Mój Złoty Gral.


Źródło: http://www.hqhair.com


OPAKOWANIE: zaprojektowane przez Fabien Baron'a odzwierciedla styl Francoisa Narsa. Surowe formy, prostota i funkcjonalność. Niestety ma tendencję do brudzenia się, ze względu na gumowe tworzywo, z którego jest zrobione. Po kilku dniach używania wygląda jak miejsce zbrodni z tysiącem odcisków palców. 

KOLOR: Brąz w najczystszej postaci, bez grama pomarańczu i czerwieni. Posiada subtelne drobinki, które tworzą delikatną poświatę, widoczną jedynie w pełnym słońcu. 






EFEKT: Laguna daje efekt zdrowej skóry muśniętej słońcem. Idealnie nadaje się do konturowania twarzy i do podkreślania lub tworzenia opalenizny. Nasza buzia, po zastosowaniu tego produktu nie krzyczy z kilometra "właśnie użyłam bronzera"...Uwierzcie mi, trudno o bardziej naturalny efekt. Ale dosyć peanów pochwalnych na cześć Laguny. Czas na minusy. Cóż, u bladolicych skóra może wyglądać na delikatnie przydymioną czy zabrudzoną, ale dla mnie lepszy "brudas" niż dwa marchewkowe placki na policzkach. 




WYDAJNOŚĆ: produkt jest bardzo miękki i trochę pyli przy nakładaniu pędzlem. Używam go właściwie codziennie od miesiąca, a żadnego ubytku nie widać. Aplikacja jest bajecznie prosta. Jedno pociągniecie pędzlem i voila! mamy efekt skóry muśniętej słońcem. Przy kolejnych warstwach musimy go porządnie rozetrzeć, żeby uniknąć placków na policzkach.

TRWAŁOŚĆ; spokojnie trzyma się cały dzień. Oczywiście zależne jest to od rodzaju skóry i częstotliwości dotykania twarzy


Od lewej: Nars Laguna (kilka warstw),  Nars Orgasm (jedna warstwa)
Na koniec mała dygresja, która świetnie podsumowuje recenzję: poprosiłam Monię o pomoc przy zdjęciach, a z braku czasu Monika zaproponowała, że weźmie moją kolekcję do domu. Ja z paniką w oczach zapytałam "czym ja się umaluję rano!?".. Wniosek? Pięć napoczętych podkładów i trzy bronzery nie zastąpią Nars'a...


Zapowiedź kolejnego posta: Róż Nars Orgsam, podkład Nars Sheer Glow
Moja kolekcja Nars'a

                                                             


11 komentarzy:

  1. Krążę wokół tego bronzera już jakiś czas, trochę odstrasza mnie cena, ale pewnie w końc go kupię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam z Narsa róż - sławetny Orgasm. Jest bardzo dobry, ale nie jest moim ideałem wśród róży. Jakość jest naprawdę świetna, ale nie do końca pasuje mi to, że jest "świecący", lubię raczej matowe róże.

    OdpowiedzUsuń
  3. @DeDe cena faktycznie odstrasza, ale lepiej jeden Nars niż trzy inne bronzery:) Wydaje mi się, że spokojnie starczy na rok stosowania. Teraz na stronce HQhair.com kosztuje 26 funtów. http://www.hqhair.com/nars-bronzing-powder-various-shades/10449302.html niestety nie podpowiem jak wygląda współpraca z tym sklepem, ale na pewno są jakieś opinie w internecie.

    pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cena jest bardzo wysoka niestety, a szkoda bo chętnie bym przetestowała :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja z kultowymi Orgasmem (zbyt różowy) i Laguną (za ciemna) średnio się polubiłam, z Albatrossem się wręcz znienawidziłam, ale róż Luster i baza pod cienie Smudge Proof są moimi ulubieńcami ;) Marzy mi się ich słynny podkład Sheer Glow, ale niestety nie mam w najbliższym czasie okazji zakupów w Narsie...

    OdpowiedzUsuń
  6. @plain Jane- mam sheer glow i to najlepszy podkład jaki miałam. Nie kryje mocno, ale zdecydowanie upiększa. Nie jest bez wad oczywiście. Trwałość bardzo przeciętna. Utrzymuje się nie więcej niż 5h...niedługo recenzja:)

    OdpowiedzUsuń
  7. To czekam na recenzję :) kupiłabym nawet przez internet, ale nie mam pewności co do odcienia...

    OdpowiedzUsuń
  8. Spróbuj sobie Armaniego Bronzing powder w no. 1, rewelka:) tez nie ma żadnych podtonów pomaranczy, zólci .

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja bardzo lubię Hoole Benefitu. Narsa oglądałam ale jakoś nie zachwyciłam się. Ale że teraz mam jazdę na Narsa to pewnie kupie ;0Hmmm... chyba zdradzę mojego kochanego MACa ;0

    OdpowiedzUsuń
  10. Kocham Lagunę :) Ja o marce NARS po raz pierwszy usłyszałam w tym roku. W PL naprawdę mało kto zna tą markę, a mają rewelacyjne produkty. Odkąd po raz pierwszy wypróbowałam Lagunę już się z nią nie rozstaję :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedyś w końcu kupię duet orgasm i nars. Od lat siedzi mi w głowie.

    OdpowiedzUsuń